
Paweł Szwec, obserwator wyborów w Petersburgu z ramienia Partii Wzrostu był świadkiem pewnej sytuacji – jakaś pani dowiedziała się w punkcie głosowania, że jej matka od lat nie wychodząca z domu inwalidka, ponoć oświadczyła, że chce zagłosować w Samarze. Podobnych przykładów były tysiące, a nie wpłynęła żadna skarga – oburzał się Szwec. Są problemy, musiała przyznać Pamfiłowa, ale będziemy je stopniowo rozwiązywać. Poważniejszych naruszeń i skandali nie było, choć przy wielu oświadczeniach zabrakło numeru telefonu osoby chcącej (rzekomo) głosować poza Petersburgiem.
Na zamkniętym spotkaniu Pamfiłowa mówiła już jednak o „poważnych błędach”. Szczególnie była wściekła na bohaterki filmiku, które pod okiem kamery deliberowały jak tu zakombinować, by frekwencja osiągnęła 70%, bo tak sugerowali telefonicznie ich „szefowie”. Kto do nich dzwonił?—pytała retorycznie. Na spotkaniach z gubernatorami zwracaliśmy uwagę na unikanie nacisku, nigdy nie padło wymaganie 70% na 70%. Opozycja narzekała, że zawsze były problemy, bohaterowie skandali wyborczych byli szumnie degradowani z pozycji szefów komisji, po czym przy kolejnych wyborach pełnili funkcje zastępców szefów komisji. I tak pewnie znów wszystko będzie analizowane, analizowane aż utonie w papierach. Nam pomysł poprawiania przez urzędników frekwencji drogą wysyłanie obywateli do innych rejonów wydaje się ciekawy. Może i w Polsce zastosować system "mobilny wyborca?" Chociaż o głosowanie na Syberii czy w Czeczenii u nas trudniej.
Komentarze
Prześlij komentarz