Niby świat się zmienił, a nadal w wielu sprawach
decyduje siła zbrojna. Azerbejdżan wygrał, bo lepiej się
przygotował do wojny, miał dużo nowocześniejszą broń – tureckie i izraelskie drony.
Ormianie mieli przestarzałe uzbrojenie rosyjskie. Azerów wspierała zbrojnie Turcja, a od
Ormian odwróciła się Rosja, związana z
nimi układem o wzajemnym bezpieczeństwie. Chodziło o wybór na premiera Armenii
Nikola Paszyniana, zwolennika opcji prozachodniej i obawy, że Armenia wyrwie
się spod wpływów Putina i nie daj Boże wstąpi jeszcze do NATO. Wprawdzie teraz wojuje z
wrogiem wspieranym przez Turcję, czyli bądź co bądź członka NATO, ale to inna sprawa. Widocznie Rosja woli pod bokiem NATO z Turcją. Paszynian
stanął w końcu przed wyborem wymordowania przez Azerów i Turków ponad 150 tys. Ormian bądź kapitulacji. Gdy
do tego Azerowie strącili rosyjski helikopter Putin sprawę sfinalizował. Warunki kapitulacji są ciężkie dla Armenii –
przewidywano przekazanie Azerbejdżanowi
miasta Szusza i 3 regionów
zajętych przez Armenię w 1990 roku, stworzenie strefy buforowej kontrolowanej przez rosyjskie siły pokojowe, czyli „mirotworców, częściową wymianę ludności -- powrót wysiedlonych Azerów i wysiedlenie
Ormian. Ma być 5 rosyjskich posterunków
granicznych po dwa na granicy z Iranem i
Azerbejdżanem oraz na drodze Armenia – Górski Karabach.
A na razie w Armenii
mamy pełną katastrofę humanitarną. Po
bombardowaniu zniszczona jest infrastruktura, szkoły, szpitale, zabytki i domy.
Ponad 4 tys. cywilów zabito, ponad 8 tys. jest rannych. Ludzie z terenów przekazywanych Azerom z
całym życiowym dobytkiem uciekają w stronę Armenii, często paląc pozostawione
domostwa. Zabierają wszystko, nawet rozkopują groby bliskich, bojąc się że Azerowie nie uszanują cmentarzy. Częściowo zrujnowane domy w rejonie Kelbadżarskim stoją puste. Wierni żegnają się się z Dadiwankiem -- klasztorem z IX wieku, skarbem narodowym. Rosja powołała
międzyresortowe centrum ds. pomocy humanitarnej, wzywa też na pomoc
międzynarodowe organizacje i ONZ. Tymczasem tysiące
ciężarówek z dobytkiem uciekinierów kieruje się w stronę Armenii.
Prezydent Górskiego Karabachu namawia do powrotu do Stepanakertu skąd
pouciekali mieszkańcy, ale bez rezultatów. Oczywiście
jest to cena jaką zapłacono za flirt z Zachodem i demokratyczne wybory. Rosja odczekała aż kraj się wykrwawi i pogrąży
w chaosie. A teraz organizuje w Erewaniu kolejne
wiece antyrządowe. Pani Margerita Simonian, szefowa stacji tv Russia Today, oddaje głos protestującym, którzy
I pojawia się pytanie czy Rosja na tym sporze skorzystała. Wbrew powszechnej opinii na Zachodzie -- nie do końca. Przede wszystkim okazało się, że uzbrojona w jej technikę Armenia została w XX wieku, gdy Azerbejdżan i jego protektorzy weszli w XXI. To duże straty prestiżowe. Poza tym Turcja zaczęła rozdawać karty na terenach od wieków związanych z Rosją. Okazało się, że sojusze z Rosją bywają papierowe.
A my się zastanawiamy jak by to było u nas z tym XXI wiekiem i czy cieszyć się czy martwić, że Bundeswehra więcej uwagi poświęca prawom homo i trans w armii niż nowoczesnemu uzbrojeniu.
1`
Komentarze
Prześlij komentarz