 |
Andriej Boczarow |
Drugiego lutego b.r., czyli niedługo po salwach honorowych ku uczczeniu zwycięstwa pod Stalingradem, mieszkańcy Wołgogradu, czyli byłego Stalingradu, w sieci natknęli się na informację o nadlatującej w ich kierunku flotylli dronów. Zamknięto lotnisko, po czym południową część miasta rzeczywiście zaatakowały liczne drony. Całą noc mieszkańców niepokoiły wybuchy, rankiem dachy domów, ogrody i okoliczne pola zasłane były ich odłamkami, wyleciały też szyby w oknach, zapaliła się rafineria, częściowo wyłączono prąd. Nie było alarmu, a lokalne władze nazajutrz nie wspomniały słowem o nocnych wydarzeniach. Policja zebrała większe kawałki dronów, resztę pozostawiając ludności. W prasie krajowej odnotowano nalot, w opozycyjnej stało o pożarze w rafinerii. Miejski portal (V1.ru ) zamieścił reportaż z wydarzeń. O kolejnym nalocie 8 lutego powiadomił sam gubernator - znów atakowano rafinerię, pożar wygaszono.
Zareagował jednak gubernator Andriej Boczarow, wprowadzając cenzurę. Odtąd w celu "zapewnienia porządku i bezpieczeństwa społecznego" zakazuje się fotografowania dronów, walki z dronami i skutków nalotu. Dziennikarze nie mogą publikować informacji o ataku i skutkach nalotu dronów, a także o obiektach wojskowych i administracyjnych. Przewidziano karę grzywny za złamanie zakazu. Dla zwykłych obywateli - 1 do 3 tys. rubli, pracowników etatowych 10-20 tys. rubli, dla prawników 20-50 tys. rubli. Za kolejne zdjęcie odpowiednio więcej: 3-5 tys; 20-50 tys.; 50-100 tys. Pod tekstem pojawiło się 300 komentarzy. Większość czytelników oburzała cenzura, niezgodna z konstytucją. Pesymiści prorokowali, że gdy spłoną ich domy okaże się, że nigdy nie istniały. A w ogóle to najskuteczniej zwalcza drony cenzura.
cenzura w Wołgogradie ;Komentarze; masowy atak dronów
Komentarze
Prześlij komentarz