Jak Chińczycy wykorzystują Rosję
dobrze obrazuje nie tylko znikanie syberyjskich lasów, lecz też turystyka. Od
2000 r. Rosja zaczęła zezwalać im na wjazd bez wizy i zwiedzanie obu swoich
stolic w grupach 5-10 osobowych, koszt ośmiodniowej wycieczki szacowano na
$50-150. Zaczęło się od paru tysięcy chętnych turystów, a w 2018 roku 23 linie
lotnicze przewiozły 1,5 mln osób. Wydaje
się, że turystyka to czysty interes dla odwiedzanego kraju, może i tak, ale nie koniecznie w
tym przypadku. Szybko okazało się, że
Rosjanie tyleż tracą co zyskują na gościach.
Przed sklepem jubilerskim dla Chińczyków |
Wyłącznie zbiorowe wycieczki
organizują chińskie biura podróży, przy czym kierowane są one przez chińskich
przewodników (na ogół w Rosji nielegalnych) do specjalnych sklepów jubilerskich
z pamiątkami, hoteli, restauracji i przewoźników. Jeżeli nawet formalnie należą one do Rosjan
faktycznie dawno przejęli je obywatele z
Państwa Środka. Trafiają więc goście np. na Wybrzeże Francuskie, gdzie mieści
się 6 sklepów jubilerskich w praktyce tylko dla Chińczyków ułatwiających
nieoficjalny obieg gotówki przez branie opłat w juanach lub przez karty płatności
WeChatPay i Alipay nie respektowane przez systemy rosyjskie.
W ten sposób ponad połowa zysków nie trafia do
kraju gospodarzy. Reporter Kommersanta
rozmawiał z typowym przewodnikiem tych wycieczek.
Chińczyk skończył moskiewski uniwersytet i pracuje od 2014 r. jako
przewodnik po Petersburgu i Moskwie. W
latach 2014-2015 niski kurs rubla dawał kolosalne zyski – 18-letni chłopak
zarobił na kupno i urządzenie małej restauracji w Moskwie oraz huczne wesele w
Chinach. Sklepy jubilerskie dzieliły się
zyskiem z nim i biurem podróży, oszwabiano też na wszelkie możliwe sposoby samych
turystów. Dzięki dumpingowym cenom i lewym interesom udało się prawie w całości wykosić Rosjan z obsługi
turystów chińskich. Być może nielegalny obieg gotówki uda się
zmniejszyć, ale odzyskanie możliwości obsługi gości nie wydaje się możliwe. Jakość usług jest bardzo niska, w efekcie w chińskich sieciach
społecznościowych Rosja jawi się jako kraj jeszcze bardziej zacofany niż jest
naprawdę.
Na Wybrzeżu Francuskim w moskwie |
Problemem dla gospodarzy jest też nadmiar gości w miejscach pamięci i
ich zachowanie. Wiceminister kultury, Ałła Maniłowa, zauważyła, że Rosjanie i turyści
z innych krajów nie mają fizycznej możliwości np. zobaczenia kryształowej komnaty w Carskim
Siole z powodu „chińskiej okupacji” tych miejsc. Poza tym zastrzeżenia władz budziły zarówno opowieści
tamtejszych przewodników (opowiadali czasem jak Stalin z Leninem i Mikołajem II
pili wspólnie wódkę w pałacu) jak
zachowanie gości (siadali na sprzętach, głośno się śmiali).
kolejka zwiedzających z Chin |
Nie udało się wprowadzić dnia zwiedzania bursztynowej komnaty bez
Chińczyków, ale wprowadzono informacje audio o charakterze informacyjnym.
Kommersant omawia pouczające przykłady z dwu państw najliczniej odwiedzanych przez Chińczyków -- Kambodży i Australii. Pierwszy pokazuje, co się dzieje, gdy państwo nie nadzoruje napływu obcych lub robi to niedostatecznie ostro. Kraje zachodnie po 2014 roku zrezygnowały z wielu programów pomocy dla Kambodży, więc ta zwróciła się do Chin. Zabrały się one za turystykę – w latach 2015-18 do kurortu Sihanokville przybyło ponad 40 tys. Chińczyków, którzy zbudowali tam nowoczesną infrastrukturę. Obecnie stanowią pond 20% mieszkańców miasta i przejęli obsługę turystów z Chin (w 2018 r. było ich 2 mln), zupełnie niszcząc turystykę lokalną i z innych państw. Przyjeżdżają tylko grupy Chińczyków, poruszają się wg ustalonej marszruty, korzystają wyłącznie z usług rodaków i często płacą w ramach chińskich systemów bankowych. Ich rodacy zarobili w Kambodży w ub. roku $4,3 mld.
Inaczej zrobiła to Australia, którą w 2018 r. odwiedziło 1,5 mln Chińczyków. Postawiono na przedstawicieli klasy średniej, a nie na zbiorowe wycieczki wg określonej trasy, wyszkolono własnych przewodników i wprowadzono opłaty w międzynarodowym systemie Mastercard, w efekcie Australia osiągnęła w 2018 r. $11 mld zysku, choć gościła pół miliona osób mniej niż Kambodża.
Według międzynarodowych prognoz w 2020 roku za granicę może chcieć wyjechać nawet 200 mln Chińczyków. Należy więc być na to przygotowanym, aby nie mieć kłopotów Kambodży czy Rosji.
Kommersant omawia pouczające przykłady z dwu państw najliczniej odwiedzanych przez Chińczyków -- Kambodży i Australii. Pierwszy pokazuje, co się dzieje, gdy państwo nie nadzoruje napływu obcych lub robi to niedostatecznie ostro. Kraje zachodnie po 2014 roku zrezygnowały z wielu programów pomocy dla Kambodży, więc ta zwróciła się do Chin. Zabrały się one za turystykę – w latach 2015-18 do kurortu Sihanokville przybyło ponad 40 tys. Chińczyków, którzy zbudowali tam nowoczesną infrastrukturę. Obecnie stanowią pond 20% mieszkańców miasta i przejęli obsługę turystów z Chin (w 2018 r. było ich 2 mln), zupełnie niszcząc turystykę lokalną i z innych państw. Przyjeżdżają tylko grupy Chińczyków, poruszają się wg ustalonej marszruty, korzystają wyłącznie z usług rodaków i często płacą w ramach chińskich systemów bankowych. Ich rodacy zarobili w Kambodży w ub. roku $4,3 mld.
Inaczej zrobiła to Australia, którą w 2018 r. odwiedziło 1,5 mln Chińczyków. Postawiono na przedstawicieli klasy średniej, a nie na zbiorowe wycieczki wg określonej trasy, wyszkolono własnych przewodników i wprowadzono opłaty w międzynarodowym systemie Mastercard, w efekcie Australia osiągnęła w 2018 r. $11 mld zysku, choć gościła pół miliona osób mniej niż Kambodża.
Według międzynarodowych prognoz w 2020 roku za granicę może chcieć wyjechać nawet 200 mln Chińczyków. Należy więc być na to przygotowanym, aby nie mieć kłopotów Kambodży czy Rosji.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń