W podmoskiewskim Sierpuchowie
znajduje się jedna z bardziej znanych na świecie galerii sztuki, która zyskała
dodatkowy powód do krajowej i
międzynarodowej sławy – zatrudniła na pełnym etacie ogromnego rudego kocura.
Kot reprezentował muzeum w telewizji oraz w radio (odpowiednim miauknięciem
potwierdzał wywody opiekunów). Ba, strawę
duchową przedłożył nad wyłącznie materialną (przedtem skutecznie żebrał pod sklepem mięsnym). Powiedziano mu, że jego kolega pracował jakiś
czas w Ermitażu, kot dumny jest również z portretu przodka w paradnym mundurze (patrz zdjęcie),
a
w muzeum może też podziwiać wraz z gośćmi liczne
wizerunki innych kotów (m.in. obraz Eberharda Kejla „Staruszka z rękodziełem”). Kota
nazwano Maraj, na cześć (mimowolnej) fundatorki budynku i zbiorów muzeum. Córka
miejscowego przemysłowca i handlarza Anna Marajewa (1845-1928) w 1896 r.
powierzyła znanemu architektowi, R.J. Klejnowi, budowę kamienicy w której mieści się obecnie muzeum,
nabyła też od kolekcjonera Ju. W. Merlina 377 dzieł sztuki,
głównie obrazów znanych twórców zagranicznych i rosyjskich, które stanowią jądro obecnych zbiorów. W 1918 roku cały
majątek Marajewej znacjonalizowano.
Z kotem zawarto uczciwe porozumienie, gwarantując mu kotleciki na obiad i rybki na kolację w zamian za reklamę oraz
pozowanie do zdjęć ze zwiedzającymi. Spisano nawet odpowiedni dokument (zdjęcie obok) z odciskiem łapki Maraja w miejscu podpisu.Jeszcze większą sławę zdobył kot Palmerston,
zatrudniony w na etacie w Wielkiej Brytanii, w służbie
dyplomatycznej JKM (zdjęcie obok). Karierę również zaczynał od życia na ulicy, jednak żadnego litościwego rzeźnika nie było w okolicy.
Wygłodzony wylądował w schronisku, skąd wzięto go do ministerstwa, jednak nie
do celów reklamowo-reprezentacyjnych, ale – łowienia buszujących po budynku
myszy. Żadnych funduszy na wyżywienie kota nie przewidziano, dochody z reklamy też
nie wzbogacą kota, za to (w odróżnieniu od milicji) uzyskał licencję na
zabijanie, choć tylko gryzoni i bez noszenia broni. Nazwisko kot uzyskał od znanego dyplomaty i
ministra. Był nim Henry John Temple, III Wicehrabia Palmerston KG. Lord jest m.in. autorem dewizy „Wielka
Brytania nie ma wiecznych przyjaciół, ani wiecznych wrogów – ma tylko interesy,
których musi zawsze bronić”. Wyraźnie
kot muzealny lepiej trafił. Nie zawsze jak widać kariera w Anglii jest bardziej korzystna niż w Rosji, a sfery dyplomatyczne ciekawsze od ludzi kultury.
Natomiast hasło „tylko koty mogą nas uratować” coraz głośniej brzmi w Rzymie. I to potrzebny jest nie jeden, a pół miliona kotów! Largo di Torre Argentina, czyli plac Argentyński w Rzymie jest jedynym miejscem, gdzie żyją bezdomne koty i zarazem jedynym, w którym po domach i ulicach nie buszują szczury i myszy. W 2015 r. szacowano, że w Rzymie żyje 6 do 9 mln szczurów i myszy czyli po 2, 3 sztuki na mieszkańca. W luksusowych, dzielnicach chodzą grupami, nie brak ich w szkołach, biurach i szpitalach, a nawet odwiedziły lokal redakcji gazety Carriere della Sera.
Na kasjera w Forum Romanum niedawno zaczęła kapać krew, bo szczur wpadł do wywietrznika pod sufitem. Szczury w Rzymie są już wszędzie. Wszystkie przeprowadzone dotąd akcje deratyzacji skończyły się fiaskiem. Radni poważnie rozważają sprawę dopłat dla posiadaczy kotów. Cóż, kiedyś Rzym uratowały gęsi, dziś jedyną nadzieją na ratunek są koty...
Jeśli posiadamy kota to faktycznie dość istotne jest to, aby go dobrze wychować. Mi spodobał się wpis o kociakach w https://www.polskapraca.info/kocieta-zrobic-dobrze/ i moim zdaniem jest tak, iż z pewnością każdy z nas także tak twierdzi.
OdpowiedzUsuń