Przejdź do głównej zawartości

Jak wyłgać się ze skandali wyborczych, których nie było?


Parę tygodni po wyborach prezydenckich w Petersburgu pojawiła się szefowa Centralnej Komisji Wyborczej (CIK) Ełła Pamfiłowa. Spotkała się z obserwatorami wyborów, członkami komisji wyborczych, przedstawicielami partii politycznych. Z dziennikarzami rozmawiać nie chciała, ale w końcu pozwoliła na ich obecność na spotkaniach, przedstawiciele Fontanki porozmawiali też nieoficjalnie z uczestnikami posiedzeń zamkniętych.  Z matematyką nie powojujesz – jak    zmniejszyła się  liczba niegłosujących w Petersburgu, bo zadeklarowali chęć głosowania poza nim,  zwiększyła się w innych rejonach. Do CIK z 84 obwodów wyborczych napłynęły skargi na spadek frekwencji spowodowany przez  Petersburżan --  zgłosili oni internetowo  oświadczenia o chęci głosowania  w odległych rejonach, tyle, że nikt z nich  się tam nie pojawił. Wściekły był zwłaszcza Ramzan Kadyrow – wszyscy (prawie) jego rodacy głosowali, a frekwencja niższa niż przewidywał. 
 Paweł Szwec, obserwator wyborów w Petersburgu   z ramienia  Partii Wzrostu był świadkiem pewnej sytuacji – jakaś pani dowiedziała się w punkcie głosowania, że jej matka od lat nie wychodząca z domu inwalidka, ponoć oświadczyła, że chce zagłosować w  Samarze. Podobnych przykładów były tysiące, a nie wpłynęła żadna skarga – oburzał się Szwec. Są problemy, musiała przyznać Pamfiłowa, ale będziemy je stopniowo rozwiązywać. Poważniejszych naruszeń i skandali nie było, choć przy wielu  oświadczeniach zabrakło numeru telefonu osoby chcącej (rzekomo) głosować poza Petersburgiem.
   Na zamkniętym  spotkaniu Pamfiłowa mówiła już jednak o „poważnych błędach”. Szczególnie była wściekła na bohaterki filmiku, które pod okiem kamery deliberowały jak tu zakombinować, by frekwencja osiągnęła 70%, bo tak sugerowali telefonicznie  ich  „szefowie”.  Kto do nich dzwonił?—pytała retorycznie. Na spotkaniach z gubernatorami zwracaliśmy uwagę na unikanie nacisku, nigdy nie padło wymaganie 70% na 70%. Opozycja narzekała, że zawsze były problemy, bohaterowie skandali wyborczych byli szumnie degradowani z pozycji szefów komisji, po czym przy kolejnych wyborach pełnili funkcje zastępców szefów komisji. I tak pewnie znów wszystko  będzie analizowane, analizowane  aż utonie w papierach.  Nam pomysł poprawiania przez urzędników frekwencji drogą wysyłanie obywateli do innych rejonów wydaje się ciekawy. Może i w Polsce zastosować  system "mobilny wyborca?" Chociaż o głosowanie na Syberii czy  w  Czeczenii u nas trudniej.

Komentarze