Wybory
w Rosji dobrze pokazały mechanizmy biurokratyczne. Prymitywnie myślimy, że dorzucano
kartek do urn, zmuszano do głosownia, jawnie fałszowano wyniki itp. Nic
podobnego! Mechanizmy były bardziej skomplikowane, a rezultaty niekiedy
zabawne. Omawialiśmy niektóre w
poprzednich postach, więc możemy się skupić na kolejnych. Jak wiadomo, aby
podnieść frekwencję ułatwiono wyborcom głosowanie poza miejscem zameldowania –
wystarczyło przez system komputerowy „mobilny wyborca” napisać oświadczenie, gdzie się chce głosować
lub, że wyjeżdża się głosować za
granicę. Chodziło o to, aby osoby pracujące
czy studiujące w dużych miastach mogły „otkreplitsja” (oddzielić się) od
miejsca zameldowania tzn. nie musiały jechać głosować np. do odległej wioski. Tymczasem w Petersburgu zaobserwowano proces
dokładnie odwrotny – 419 tys. wyborców zamieszkałych stale w Petersburgu oświadczyło, że nie chce głosować w tym
mieście, a tylko 316 tys. (a więc o 103
tys. mniej) osób z obwodu leningradzkiego (i nie tylko) chciało głosować w
Petersburgu. Niespodzianki na tym się
nie kończyły – od lat głosujący w swoim okręgu wyborcy (zgodnie z własnym oświadczeniem)
nagle chcieli głosować w Dagestanie, Inguszetii, na Syberii, na stacji polarnej i za granicą
– w krajach bałtyckich, ale też na
Białorusi w Egipcie i nawet w Australii. Okazywało się, że w odległej wioszczynie do której dostać się można lecąc setki
kilometrów samolotem, jadąc pociągiem i jeszcze autobusem pragnie głosować 50 emerytów
zamieszkałych stale od lat w Petersburgu. Pewna rodzina Petersburżan
dowiedziała się, że ją rozparcelowano – tatuś chciał ponoć głosować w
Inguszetii, mamusia w Dagestanie a córeczka na Białorusi, ciocia zaś wybrała
się do Egiptu. Co gorsza o tym nie
wiedzieli. Trzeba było tych co przyszli głosować sprowadzać z powrotem do
Petersburga tzn. sprawdzać
telefonicznie, że jednak w tym Dagestanie nie
zagłosowali, niekiedy na koszt wyborców.
Oczywiście protestów nie było.
Osoby odpowiedzialne za wybory tłumaczyły się wadami technicznymi. Sprawę mogło jednak wyjaśnić nagranie rozmowy członków jednej z komisji
wyborczej. Panie martwiły się, że głosowanie na Putina wypadło w ich okręgu wspaniale, ale frekwencja
tylko 60%. Wypisanie wyborców z
Petersburga zmienia tę sytuację – 60 osób na 100 głosujących to 60% frekwencji, ale na 60 na 60
głosujących to stuprocentowa frekwencja, rozumowały, czyli niech się martwią w Inguszetii. Władze Petersburga nieoficjalnie nie mają
złudzeń -- tysiące mieszkańców miasta na głosowanie w odległych zakątkach wysłali urzędnicy
obawiający się niskiej frekwencji wyborczej. Ponieważ zarówno osoby,
które prawdopodobnie nie zagłosują, jak i miejsce głosowania dobierano
przypadkowo wielu z wyborców gdy przyszło głosować na swoją ulicę czekały niespodzianki….
Komentarze
Prześlij komentarz