Przejdź do głównej zawartości

Urzędnicy i wybory prezydenckie w Petersburgu 2018



Wybory w Rosji dobrze pokazały mechanizmy biurokratyczne. Prymitywnie myślimy, że dorzucano kartek do urn, zmuszano do głosownia, jawnie fałszowano wyniki itp. Nic podobnego! Mechanizmy były bardziej skomplikowane, a rezultaty niekiedy zabawne.  Omawialiśmy niektóre w poprzednich postach, więc możemy się skupić na kolejnych. Jak wiadomo, aby podnieść frekwencję ułatwiono wyborcom głosowanie poza miejscem zameldowania – wystarczyło przez system komputerowy „mobilny wyborca”  napisać oświadczenie, gdzie się chce głosować lub, że wyjeżdża się  głosować za granicę.  Chodziło o to, aby osoby pracujące czy studiujące w dużych miastach mogły „otkreplitsja” (oddzielić się) od miejsca zameldowania tzn. nie musiały jechać głosować np.  do odległej wioski.  Tymczasem w Petersburgu zaobserwowano proces dokładnie odwrotny – 419 tys. wyborców zamieszkałych stale  w Petersburgu  oświadczyło, że nie chce głosować w tym mieście, a tylko  316 tys. (a więc o 103 tys. mniej) osób z obwodu leningradzkiego (i nie tylko) chciało głosować w Petersburgu.  Niespodzianki na tym się nie kończyły – od lat głosujący w swoim okręgu wyborcy (zgodnie z własnym oświadczeniem) nagle chcieli głosować w Dagestanie, Inguszetii,  na Syberii, na stacji polarnej i za granicą –  w krajach bałtyckich, ale też na Białorusi w Egipcie i nawet w Australii.  Okazywało się, że w odległej  wioszczynie do której dostać się można lecąc setki kilometrów samolotem, jadąc pociągiem i jeszcze   autobusem pragnie głosować 50 emerytów zamieszkałych stale od lat w Petersburgu. Pewna rodzina Petersburżan dowiedziała się, że ją rozparcelowano – tatuś chciał ponoć głosować w Inguszetii, mamusia w Dagestanie a córeczka na Białorusi, ciocia zaś wybrała się do Egiptu.  Co gorsza o tym nie wiedzieli. Trzeba było tych co przyszli głosować sprowadzać z powrotem do Petersburga tzn.  sprawdzać telefonicznie, że jednak w tym Dagestanie nie  zagłosowali, niekiedy na koszt wyborców.  Oczywiście protestów nie było.  Osoby odpowiedzialne za wybory tłumaczyły się  wadami technicznymi. Sprawę mogło jednak  wyjaśnić  nagranie rozmowy członków jednej z komisji wyborczej. Panie martwiły się, że głosowanie na Putina  wypadło w ich okręgu wspaniale, ale frekwencja tylko 60%.  Wypisanie wyborców z Petersburga  zmienia tę sytuację – 60  osób na 100  głosujących to 60% frekwencji, ale na 60 na 60 głosujących to stuprocentowa frekwencja, rozumowały, czyli  niech się martwią w Inguszetii.   Władze Petersburga nieoficjalnie nie mają złudzeń  -- tysiące  mieszkańców miasta na głosowanie  w odległych zakątkach wysłali  urzędnicy  obawiający się niskiej frekwencji wyborczej. Ponieważ zarówno osoby, które prawdopodobnie nie zagłosują, jak i miejsce głosowania dobierano przypadkowo wielu z wyborców gdy przyszło głosować na swoją ulicę czekały niespodzianki….

Komentarze