Przejdź do głównej zawartości

Nadal będziemy straszyć amerykańskich żołnierzy...




W kwietniu 2016 r. odnotowano parę wypadków otarcia się o siebie wojsk Stanów Zjednoczonych i Rosji.  Przedmiotem sporu była swoboda działania na międzynarodowych wodach Bałtyku, do czego obie strony mają prawo. Teoretycznie więc  wojska NATO  mogą się po nich i nad nimi dowolnie poruszać.  Nastąpiło naruszenie procedur, co (wg Białego Domu) „jest sprzeczne profesjonalnymi zasadami działania  w sytuacji, gdy wojska różnych państw są blisko siebie”.  Chodziło o 3 incydenty:  bombowiec Su-24 WKS Rosji   otarł się nieomal o amerykański niszczyciel Donald Cook typu Arleigh Burke przelatując tuż na jego pokładem, samolot zwiadowczy USA  Boeing RC-135 został przechwycony przez rosyjski myśliwiec Su-27 (Su-27 zbliżył się na odległość 15 m)  i sytuację, gdy rosyjski myśliwiec Su-27 wykonał beczkę naokoło amerykańskiego samolotu zwiadowczego znajdującego się w międzynarodowej przestrzeni powietrznej.   W tym ostatnim przypadku znów Pentagon zareagował „ to bardzo niebezpieczny manewr i Amerykańskie dowództwo ostro sprzeciwia się takim działaniom”. 
 Co na to Rosjanie? W sprawie okrętu stwierdzili, że: Donald Cook znajdował się 70 km od rosyjskiej bazy w Bałtijsku oraz był uzbrojony w działo 127 mm L/54, wyrzutnie pocisków manewrujących Tomahawk i system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Aegis z rakietami plot dalekiego zasięgu, stanowił zagrożenie dla kraju.  Tłumaczyli, że bombowce rosyjskie były nie w pełni uzbrojone, a poza tym   samoloty były na manewrach, w ramach których przewidziano szkoleniowe loty nad neutralnym obszarem Bałtyku. W drugim przypadku przechwycenie samolotu miało być odpowiedzią na zbytnie zbliżenie się niszczyciela Donald Cook  do granic Rosji.  Ostatni incydent był odpowiedzią  na wyłączenie transpondera, co zawsze zmusza Rosję do wysyłania myśliwców w celu identyfikacji samolotu.  Tytuł wiadomości na temat ostatniego incydentu w informacyjnych  rządowych serwisach rosyjskich brzmi niepokojąco „Ministerstwo obrony obiecało nadal straszyć amerykańskich żołnierzy”, a już w tekście wiadomości  dokładnie stwierdzono „tak jak dotąd  będziemy od  teraz działać zawsze w sytuacji,  gdy wojska   innych państw  zechcą prezentować uzbrojenie w pobliżu naszego kraju”.  Rzecz w tym, że obie strony prezentują owo  uzbrojenie na neutralnym obszarze morza, którego brzegi w 90%  należą do państw NATO lub neutralnych (wybrzeże rosyjskie to tylko  fragment Zatoki Fińskiej i okolic Królewca;  północne wybrzeża Bałtyku  należą do  neutralnej Szwecji i Finlandii a południowe - to wybrzeża państw NATO), do czego upoważnia je międzynarodowe prawo. W równym lub, prawdę mówiąc, dużo wyższym stopniu   Rosjanie prezentujący bez przerwy na Bałtyku  swoje uzbrojenie   zagrażają krajom NATO,  co Amerykanie Rosji.  Zapowiedzi Rosji, że będą  zawsze „straszyć” żołnierzy  amerykańskich, podczas gdy  sami bezkarnie mogą  kontrolować  neutralne obszary w pobliżu państw NATO nie brzmią się dobrze.  Można sparafrazować bajeczkę  Konopnickiej „Hu! Hu! Ha! Ameryka zła! My się Stanów nie boimy, Amerykę postraszymy, niech pamiątkę ma Ameryka zła”!  Czasem jednak  drobne incydenty prowadzą do dużych napięć. A na pewno Rosja bardziej zainteresowana jest przejęciem Pribałtyki niż Ameryka atakowaniem Rosji.

Komentarze