Punkt widzenia zależy od miejsca z którego się patrzy. Rosyjskie media zachwalając jako najbardziej postępowe na świecie zastępcze macierzyństwo u siebie doskonale widzą jego wady i sugerują, że to handel dziećmi na Ukrainie. To, że Ukraina jest „rajem oferującym rodzenie dzieci przez tzw. surogatki kobietom całego świata” jest czystą prawdą. Kliniki też chętnie kupują tam od kobiet ich materiał genetyczny, czyli jajeczka. Z pewnością brak precyzyjnych regulacji prawnych i mniejsza liczba koniecznych papierów oraz zyski klinik temu mocno sprzyjają. Główną przyczyną jest jednak wojna i bieda. W Internecie publikowana jest czarna lista kobiet, które zgłosiły chęć bycia surogatką w Rosji i się z tego wyłgały korzystając z opłaconego leczenia i zaliczki – jest ona jakimś odbiciem ofert rynkowych w Rosji. Najwięcej na niej Ukrainek, trochę – Białorusinek, reszta to biedne rejony Rosji. Tak więc Ukraina jest rajem surogatek również dla bogatych obywateli Rosji, a kobiety z tego kraju do sprzedaży swego materiału genetycznego lub rodzenia obcym osobom dzieci popycha najczęściej wojna i bieda. W klinikach ukraińskich zamówień na dzieci jest bez liku -- w ciągu 10 lat tylko w jednej z nich liczba urodzeń wzrosła dziesięciokrotnie. Również liczba pretendentek do rodzenia cudzych dzieci wraz z postępującym zubożeniem kraju szybko wzrasta: można wybierać wśród nich jak w towar w sklepie. Dyrektor kliniki z którym rozmawiał rosyjski dziennikarz, chwalił się, że nie musi się o to martwić -- rocznie prezentuje chętnym na ich usługi 100-150 wybranych pań. Zamawiający płacą im 5 do 20 tys. USD, co jest jedną z najniższych cen na świecie, ale majątkiem w sytuacji panującej biedy i samotnego macierzyństwa. Pojawiają się też czasem bogate zagraniczne panie chcące mieć dziecko bez kłopotów związanych z ciążą i rodzeniem, po prostu wystarczy wynająć surogatkę. Na Ukrainie za rodziców uznaje się wyłącznie dawców spermy i jajeczka. Ale kobieta sprzedająca swoje jajeczko klinice, chociaż faktycznie też jest dawcą nie ma praw do genetycznie swego dziecka. Tę sprzeczność widać też w języku mediów rosyjskich. Gdy mowa o surogatkach rodzą one cudze dziecko, tzn. z obcego materiału genetycznego, "nasze" oznacza nasz materiał genetyczny. Gdy jednak ów "materiał" jest kupiony przestaje być ważne czyje geny prezentuje, a "nasze" znaczy kupione przez nas lub dla nas przez klinikę. Rodzice dziecka urodzonego przez surogatkę mają prawo jak i rodzice naturalni oddać owe dziecko do domu opieki bez podania powodu, choć muszą zapłacić surogatce za jego urodzenie. Tak więc wybrakowany towar (dziecko chore, kalekie, nie dość piękne) po prostu zwraca się do sklepu, znaczy do domu opieki.. Może je jakaś dobra dusza adoptuje?
Punkt widzenia zależy od miejsca z którego się patrzy. Rosyjskie media zachwalając jako najbardziej postępowe na świecie zastępcze macierzyństwo u siebie doskonale widzą jego wady i sugerują, że to handel dziećmi na Ukrainie. To, że Ukraina jest „rajem oferującym rodzenie dzieci przez tzw. surogatki kobietom całego świata” jest czystą prawdą. Kliniki też chętnie kupują tam od kobiet ich materiał genetyczny, czyli jajeczka. Z pewnością brak precyzyjnych regulacji prawnych i mniejsza liczba koniecznych papierów oraz zyski klinik temu mocno sprzyjają. Główną przyczyną jest jednak wojna i bieda. W Internecie publikowana jest czarna lista kobiet, które zgłosiły chęć bycia surogatką w Rosji i się z tego wyłgały korzystając z opłaconego leczenia i zaliczki – jest ona jakimś odbiciem ofert rynkowych w Rosji. Najwięcej na niej Ukrainek, trochę – Białorusinek, reszta to biedne rejony Rosji. Tak więc Ukraina jest rajem surogatek również dla bogatych obywateli Rosji, a kobiety z tego kraju do sprzedaży swego materiału genetycznego lub rodzenia obcym osobom dzieci popycha najczęściej wojna i bieda. W klinikach ukraińskich zamówień na dzieci jest bez liku -- w ciągu 10 lat tylko w jednej z nich liczba urodzeń wzrosła dziesięciokrotnie. Również liczba pretendentek do rodzenia cudzych dzieci wraz z postępującym zubożeniem kraju szybko wzrasta: można wybierać wśród nich jak w towar w sklepie. Dyrektor kliniki z którym rozmawiał rosyjski dziennikarz, chwalił się, że nie musi się o to martwić -- rocznie prezentuje chętnym na ich usługi 100-150 wybranych pań. Zamawiający płacą im 5 do 20 tys. USD, co jest jedną z najniższych cen na świecie, ale majątkiem w sytuacji panującej biedy i samotnego macierzyństwa. Pojawiają się też czasem bogate zagraniczne panie chcące mieć dziecko bez kłopotów związanych z ciążą i rodzeniem, po prostu wystarczy wynająć surogatkę. Na Ukrainie za rodziców uznaje się wyłącznie dawców spermy i jajeczka. Ale kobieta sprzedająca swoje jajeczko klinice, chociaż faktycznie też jest dawcą nie ma praw do genetycznie swego dziecka. Tę sprzeczność widać też w języku mediów rosyjskich. Gdy mowa o surogatkach rodzą one cudze dziecko, tzn. z obcego materiału genetycznego, "nasze" oznacza nasz materiał genetyczny. Gdy jednak ów "materiał" jest kupiony przestaje być ważne czyje geny prezentuje, a "nasze" znaczy kupione przez nas lub dla nas przez klinikę. Rodzice dziecka urodzonego przez surogatkę mają prawo jak i rodzice naturalni oddać owe dziecko do domu opieki bez podania powodu, choć muszą zapłacić surogatce za jego urodzenie. Tak więc wybrakowany towar (dziecko chore, kalekie, nie dość piękne) po prostu zwraca się do sklepu, znaczy do domu opieki.. Może je jakaś dobra dusza adoptuje?
Komentarze
Prześlij komentarz