Na przełomie lipca i sierpnia liczba podpaleń wzrosła (3 - w Petersburgu, 3 w Kazaniu, kilka w okolicy Moskwy), co też można byłoby by wytłumaczyć, gdyby nie okoliczności. Otóż podpalającymi okazali się praworządni obywatele, często emeryci i kobiety. Po prostu niespiesznie podchodzili do budynku, rzucali pod drzwi czy w okno butelkę z płynem zapalającym i spokojnie szli do domu. Gdy podpalaczy zidentyfikowano zdumieni policjanci usłyszeli kilka podobnych opowieści.
Otóż z każdym z podpalających nawiązał telefonicznie bądź internetowo kontakt sympatyczny pan zainteresowany ich osobą, skłonny pomóc im w kłopotach życiowych i finansowych. Pan przedstawiał się z nazwiska. Po jakimś czasie znajomości, rzekomo wysoki funkcjonariusz FSB, zobowiązał się pomóc, ale nie darmo - przysługa za przysługę. Kredyty miały być umorzone i wypłacona nagroda 50 tys. rubli za podpalenie budynku werbunkowego. Mieli się w nim ukrywać oszuści, których milicja chciała wykurzyć dymem i aresztować. Wystarczyło pobrać butelkę i rzucić. Zaufanie do milicji u ofiar i znajomość psychologii u sprawców zamieszania - okazały się znakomite. Tylko co dalej? Autorów pomysłu, czyli organizatorów afery, nie udało się namierzyć. Pierwszą podpalaczkę skierowano na obserwację psychiatryczną, co rozumiemy, ale gdy z czasem zaczęło wyglądać na serię, trudno było uznać zbiorowe wariactwo. Niekiedy staruszki straszono zabójstwem członków rodziny, jeżeli nie podpalą wojenkomatu. Liczba podpaleń nie maleje. Prorządowy Konstantinow sprawę tłumaczy głębią głupoty podpalaczy, opozycyjna Łatynina obawia się, że niezależnie od intencji skończą z wieloletnim wyrokiem więzienia. Na razie na ogół ich tylko zatrzymano, zarządzono areszt domowy. 76-letni podpalacz z Petersburga popełnił samobójstwo.Trudno dojść komu i dlaczego zależało na całej aferze, nie mniej mówi ona wiele o ludziach rosyjskich i nie tylko. Władze uznały sprawę za nową formę walki Ukraińców, zamieściły ostrzeżenia i straszą wyrokami..
Komentarze
Prześlij komentarz